Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/pod-miedzy.mazury.pl.txt): failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server933059/ftp/paka.php on line 5
- Tylko jak mu to wytłumaczyć?

Odwróciła się i ujrzała między drzewami Marka, ubra¬nego w elegancki garnitur. Widziała go już i w stroju ksią¬żęcym, i w wieczorowym, i w zwyczajnych dżinsach - i za każdym razem było to samo. Za każdym razem na moment odbierało jej mowę z wrażenia. Wolała nie analizować, jakie były przyczyny tego faktu.

- Tylko jak mu to wytłumaczyć?

- Od dziś możemy tęsknić za sobą nie rozstając się - powiedział Mały Książę i z przekorną czułością drażnił kolec
języków, jakoś udało mu się porozumieć z mieszkanką nieznanej planety. To, czego się od niej dowiedział, zdumiało
- Mark, ja nie...
Przyglądała mu się, jakby miała do czynienia z kimś nie¬spełna rozumu.
- I wtedy Maska pokazała ci się bez maski?
Mogła spokojnie mówić do siebie na głos, ponieważ roz¬biła namiot daleko od zamku. Nikt jej tu nie mógł pod¬słuchać.
Stary kamerdyner wahał się przez chwilę. Nie powinien był wdawać się w taką rozmowę, ale mogła od tego zależeć przyszłość całego kraju. I szczęście tej dziewczyny, która mieszkała w zamku zaledwie od kilku dni, a którą wszyscy zdążyli polubić. Wniosła tu życie i radość. I być może była ich ostatnią szansą... Trudno, w tej sytuacji odstąpi od swo-ich zasad i pozwoli sobie na niedyskrecję.
- I nikt się nie domyślił, co ona zamierza zrobić? - jęk¬nął Mark.
dzwonił. Miałeś dwa telefony od Nielsona. - Zadzwoń do niego, dowiedz się, czego chce. Oczywiście, jeśli nie sprawi ci to kłopotu. - Skądże. Wiedziałam, że Huff będzie się o ciebie martwił, więc zadzwoniłam do niego. Powiedziałam mu, że wszystko z tobą w porządku, odpoczywasz w domu i jeśli ktokolwiek, włączywszy jego samego, spróbuje zbliżyć się do podjazdu, zastrzelę go. Uśmiechnął się do niej. - Wierzę, że byłoby cię na to stać. Chris się odzywał? - Powiem ci coś o Chrisie. Nie jest twoim przyjacielem, Beck. Otworzył oczy. Sayre potrząsnęła powoli głową. - Naprawdę - dodała łagodnie. Przyglądał się jej przez długą chwilę, zanim zamknął oczy i zapadł w sen. Kwadrans po szóstej Sayre zadzwoniła jeszcze raz do Huffa. - Mówi Sayre - rzuciła w odpowiedzi na jego gniewne „Halo". - Wiem z wieczornych wiadomości, co się stało. Oddychał ciężko. Sayre wyobrażała sobie, że ściska słuchawkę tak mocno, aż zbielały mu kostki. Zapewne gniewnie zaciągał się dymem z papierosa, a w jego oczach płonęła furia. - Zadzwoniłaś, żeby się napawać moim nieszczęściem? - Zadzwoniłam ze względu na Becka. Kiedy się obudzi, będzie chciał wiedzieć, jak zareagowałeś. Na początku nie mogła uwierzyć w to, co oznajmił prezenter dziennika. Gdyby nie nagranie wideo, zaprezentowane jako dowód, uznałaby to za kaczkę dziennikarską. Po południu w fabryce Huffa pojawili się przedstawiciele OSHA i zamknęli cale przedsiębiorstwo, zarówno produkcję, jak i dystrybucję gotowych towarów. - Tragiczne to czasy, gdy banda biurokratów, którzy całe życie bawią się długopisami i nigdy nie skalali się porządną pracą, odbiera firmę uczciwemu przedsiębiorcy - zaczął zrzędzić Huff. - Przyłożyłaś do tego ręki? - Nie, Huff. Ty to zrobiłeś. Sam sprowadziłeś na siebie ten los. Ostrzegano cię wiele razy. Gdybyś podporządkował się zaleceniom... - Chciałaś powiedzieć: gdybym podwinął pod siebie ogon. Kłótnia z Huffem była pozbawiona sensu. Nigdy nie przyzna się do winy. Działalność Hoyle Enterprises zostanie zawieszona do chwili drobiazgowej inspekcji w fabryce. Agencja żądała pełnego podporządkowania się zaleceniom inspektorów oraz zapłacenia grzywien za wszelkie wykroczenia. Oczekiwano, że będzie ich wiele. - Co zamierzasz zrobić? - spytała. - Nie zamierzam się poddać tym skurwysynom. Jeżeli myślą, że pozwolę im przeprojektować moją fabrykę wedle ich woli, lepiej niech się zastanowią jeszcze raz. „Przeprojektowanie", wedle słów rzecznika OSHA, miałoby obejmować między innymi obowiązkowe zainstalowanie wyłączników bezpieczeństwa przy każdej maszynie, zamontowanie barierek i poręczy, wprowadzenie odpowiednich zabezpieczeń przed upadkiem z wysokości oraz zainstalowanie odpowiedniego systemu wentylacyjnego, żeby polepszyć warunki pracy. - Co mam powiedzieć Beckowi, kiedy wstanie? Huff przekazał jej wiadomość, a potem rozpoczął kolejną diatrybę przeciw agencji federalnej: - Ci jankesi z Waszyngtonu nie wiedzą, z kim zaczęli. - Myślę, że doskonale zdają sobie z tego sprawę, Huff. Właśnie dlatego nie będą mieli dla ciebie litości.
Wielka szkoda, że Jean-Paul nie żył. Gdyby żył, Mark udusiłby go gołymi rękami. Jak można być tak nieodpo¬wiedzialnym draniem?!

- Niedokładnie. Wysłała go do mnie. W przeszłości nieraz ratowałam jej skórę, zawsze mogła na mnie liczyć, nie¬zależnie od wszystkich nieporozumień między nami. Ale Isobelle wolała pozbyć się wnuka, zostawiając go w hotelu.
- Dobry pomysł. - Myślę, że schował pieniądze w tej ruderze. Obaj weszli do szopy i zobaczyli Huffa, przycupniętego przy oknie pod ścianą wyłożoną dla izolacji starymi egzemplarzami gazet z Biloxi. - O, do diabła. Zapomniałem o chłopaku. Policjant zsunął czapkę na tył głowy, oparł ręce na biodrach i spojrzał surowo na Huffa. - Ależ mizerota - powiedział. - Zawsze ciągnął się za ojcem. Osobiście uważam, że jest trochę opóźniony. - Jak ma na imię? - Nie wiem - odparł pan J. D. Humphrey. - Jego ojczulek zawsze wołał na niego Huff. - Huff? Huff?! W końcu zdał sobie sprawę, że dźwięk jego imienia nic pochodzi ze wspomnień tamtego gorącego wieczoru, latem 1945 roku. Ogarnęło go niewysłowione poczucie straty, jak zwykle, gdy budził się z tego wciąż powracającego snu. Zawsze cieszył się z jego nadejścia, ponieważ był niczym odwiedziny taty, tyle że nigdy nie kończył się dobrze. Gdy się budził, ojciec zawsze był martwy, a on zostawał sam. Otworzył oczy. Obok łóżka szpitalnego stali Chris i Beck. - Witaj wśród żywych - uśmiechnął się Chris. - Błądziłeś w krainie marzeń. Zawstydzony głębokością snu i rozczuleniem, jaki zazwyczaj mu przynosił, Huff usiadł i opuścił nogi po jednej stronie łóżka. - Trochę się zdrzemnąłem. - Zdrzemnąłem? - roześmiał się Chris. - Spałeś jak zabity. Zwątpiłem, czy uda nam się cię dobudzić. Poza tym mówiłeś przez sen. Coś o przekręcaniu nazwiska. O co chodziło? - Ni diabła nie pamiętam - burknął. - Przyszliśmy, żeby ci pomóc zebrać się do domu - powiedział Beck - ale najwyraźniej przybyliśmy za późno, żeby się na coś przydać. Huff wstał i ubrał się jeszcze przed wschodem słońca. Nie należał do osób, które wylegują się w łóżku, a pobyt w szpitalu nie zmienił jego nawyków. - Jestem gotowy do wyjścia. - Nie możemy się doczekać. - Do pokoju wparował doktor Caroe, furkocząc połami fartucha lekarskiego. - Pielęgniarki mają już dosyć twojej udawanej niedyspozycji - W takim razie wypisz mnie stąd. I tak już spóźniłem się do pracy. - Nawet o tym nie myśl, Huff. Jedziesz do domu - ofuknął go doktor. - Jestem potrzebny w odlewni. - Zanim wrócisz do pracy, musisz jeszcze trochę odpocząć. - Bzdury. Przez ostatnie dwa dni nie robiłem nic innego, tylko wylegiwałem się w łóżku. Koniec końców osiągnęli kompromis. Huff zgodził się odpoczywać po powrocie do domu, a następnego dnia, jeżeli będzie się czuł wystarczająco dobrze, uda się do pracy na kilka godzin, stopniowo wracając do zwykłego planu zajęć. Oczywiście kłótnia Huffa i doktora Caroe była częścią przedstawienia odegranego przed Beckiem i Chrisem. Caroe odegrał rolę troskliwego lekarza niczym sam Al Pacino. Wcześniej oświadczył, że nie pozwoli Huffowi wrócić do pracy, póki ten zapłaci za to, że pomógł mu tak przekonywająco odegrać atak serca. Wypełnianie formularzy niezbędnych do wypisania ze szpitala niemal wyczerpało cierpliwość Huffa, podobnie zresztą jak przymus opuszczenia placówki na wózku inwalidzkim. Zanim Beck i Chris dowieźli go na miejsce, zdążył już wpaść w zły humor. - Zachowuje się gorzej, niż ustawa przewiduje - powiedział Chris do Selmy. - Uważaj na niego.
- Nic więcej nie potrzebuję.

Jego ojciec był młodszym bratem panującego. Bracia żyli ze sobą w zgodzie - do czasu - ale ich synowie, wycho¬wani przez dwie bardzo różniące się kobiety, już nie. Matka Franza i Jeana-Paula była niewiarygodną snobką, która za swoje największe osiągnięcie życiowe uważała małżeństwo z księciem i książęcy tytuł. W przeciwieństwie do niej mat¬ka Marka była osobą życzliwą ludziom, pogodną, stroniącą od dworskiej obłudy, arogancji i egoizmu.

Henry pacnął piąstką w klawiaturę. Symulacja ukazała, jak kanały skręcają na północ.
Tym razem Róża przeniosła ich oboje z powrotem na planetę Małego Księcia.
Twarz Małego Księcia rozjaśniło ożywienie w oczach i uśmiech:
Jednak w tej chwili nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Targały nim namiętności, których nie rozpoznawał. Miał wrażenie, jakby grunt usuwał mu się spod nóg, a cały do-tychczasowy świat walił się w gruzy. I nic już nie było pew¬ne, oprócz tego, że trzyma Tammy w ramionach, a ona pod¬daje się chętnie, jej piersi przylegają do jego torsu, jej usta rozchylają się jak płatki róży...
oglądali ten rysunek, zawsze przyglądali się narysowanej skrzynce z barankiem tak, jakby oglądali ją po raz
Reakcja Róży zadziwiła go. Roześmiała się bowiem tak, jak tylko róże potrafią się śmiać, kiedy są czymś niezwykle
- Czy gdy wybierzemy się w Nieznany Czas, pozostaniemy na naszej planecie? - Mały Książę obawiał się
kelnerki, która podeszła, aby zabrać talerze. - Jeżeli Frito za bardzo wam przeszkadza, przyślij go tutaj - dodał. Kelnerka powiedziała, że Frito uciął sobie drzemkę i poszła przygotować napoje. Sayre się cieszyła, że Beck zamówił kawę. Po ciężkostrawnym obiedzie bardzo się przyda. - Poznaliśmy się z Chrisem na Uniwersytecie Stanowym Luizjany kiedy wstąpiłem do tego samego bractwa. Był na roku wyżej. Przyjaźniliśmy się przelotnie, zanim ukończył studia. Nie widzieliśmy się całe wieki, aż do zdarzenia trzy lata temu. - Podziękował kolejnym uśmiechem za kawę, którą przyniosła kelnerka. - To prawdziwa kawa z cykorią - ostrzegł, kiedy Sayre uniosła dymiący kubek do ust. - Wyssałam ją z mlekiem matki i nadal sprowadzam specjalnie dla siebie do San Francisco. - Upiła łyk. - Co takiego zdarzyło się trzy lata temu, że znów się zaprzyjaźniliście? - Sprawa Gene'a Iversona. Co wiesz na ten temat? - Tylko to, co wyczytałam w firmowych biuletynach. - Biuletynach, których nie chcesz, aby ci przysyłano, ale mimo to czytasz? Przyłapał ją, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała. Czytała je od deski do deski nie dlatego, że obchodziły ją dobra Chrisa i Huffa, ale dlatego, że przejmowała się ludźmi pracującymi dla jej rodziny i przyszłością miasta. Bez Hoyle Enterprises zawaliłaby się lokalna gospodarka. Setki rodzin zostałyby bez stałych dochodów. Chociaż nie interesował jej zysk z odlewni, czuła moralną odpowiedzialność za mieszkańców miasta i chciała się orientować w sprawach firmy. - Informacje publikowane w biuletynach przechodzą przez cenzurę Huffa i Chrisa, zwłaszcza jeśli prawda mogłaby postawić ich w złym świetle. Innymi słowy, moje źródła informacji o sprawie Iversona były stronnicze i niesolidne. Co możesz mi powiedzieć na jego temat? Pochylił się do przodu i przez chwilę patrzył na nią uważnie. - Twojego brata oskarżono o morderstwo, a mimo to przez cały ten czas nie zadałaś sobie trudu, aby się dowiedzieć o sprawie czegoś więcej. Czy trochę nie za późno na troskę? - Nie jestem zmartwiona, tylko ciekawa. Nie obchodzi mnie Chris ani to, co robi. To samo dotyczy Huffa. Wymazałam ich z mojego życia dziesięć lat temu i jeśli brzmi to zbyt okrutnie i bezwzględnie, to trudno. - A co z Dannym? - Danny - odpowiedziała, czując nagły przypływ smutku na wspomnienie brata. - Przyjmował z pokorą wszystko, co fundowali mu Huff i Chris. Jestem pewna, że był pan świadkiem jego codziennej subordynacji. Danny nigdy się im nie sprzeciwiał. - Ale ty owszem. Dopiero dziesięć lat temu, pomyślała. Kiedy sięgnęła dna i zrozumiała, że aby przetrwać, musi na zawsze opuścić dom i rodzinne miasto. - Miałam szczęście. Zdołałam znaleźć sposób na przeciwstawienie się Huffowi i na odejście. Danny tego nie zrobił. Beck się zawahał, a potem mruknął: - Może udało mu się uciec w inny sposób, - Możliwe. - Ale kiedy wyjeżdżałaś stąd dziesięć lat temu, nie miałaś o nim najlepszej opinii. Uważałaś, że jest beznadziejnym popychadłem. - To prawda. W rzeczywistości wyjeżdżała stąd przepełniona nienawiścią do nich wszystkich. Po kilku latach terapii jej negatywne uczucia w stosunku do Danny'ego nieco złagodniały, niewystarczająco jednak, by porozmawiać z nim przez telefon, gdy jakiś czas temu nagle się do niej odezwał.
Wielka szkoda, że Jean-Paul nie żył. Gdyby żył, Mark udusiłby go gołymi rękami. Jak można być tak nieodpo¬wiedzialnym draniem?!
- Gzy to ma jakieś znaczenie?
- Dlaczego? Ja płacę.
- Zaprowadzasz rządy twardej ręki...
alkoholem... Stają się tak ślepi i głusi, że nie wiedzą, kiedy się smucić, a kiedy cieszyć...
- Wyglądasz, jakby ktoś cię przejechał walcem - powiedział Chris. - Masz kłopoty z kręgosłupem? - Spałem na kanapie o jedną trzecią krótszej ode mnie. Kręgosłup boli mnie, jakby przebiegło się po nim stado bizonów. Natomiast ty - przyjrzał się Chrisowi spode łba - jesteś świeży jak pączek róży. - Huff kazał mi tu przyjechać wcześnie rano. Przypomniałem mu, że dziś jest sobota i oznajmiłem, co sobie myślę na temat pracy w weekendy, ale pozostał niewzruszony. Chciał, żebyśmy byli tutaj przed zmianą wachty. Więc jestem, na kacu, lecz wykąpany i ogolony, a to dużo więcej, niż można powiedzieć o tobie. - Daj mi pięć minut. - Beck wyciągnął z szuflady zestaw przyborów toaletowych, a z szafy ubranie na zmianę. - Przywiozłem to z domu kilka dni temu, na wypadek, gdybym musiał zostać na nocny dyżur. Wyszli z biura razem i powędrowali w kierunku męskiej toalety, gdzie przewidująco kazali zainstalować prysznic. - Gdzie byłeś wczoraj w nocy? - spytał Beck. - W klubie w Breaux Bridge. To bardzo happeningowe miejsce. Powinieneś się kiedyś tam ze mną wybrać. - Wyraźnie nie masz żadnych zmartwień, skoro rozbijasz się po nocnych lokalach. - O co miałbym się martwić? - Na początek o strajk. Jeżeli to ci nie wystarczy, może pomyślisz o tym, że jesteś głównym podejrzanym w śledztwie o morderstwo? - Huff powiedział, że wynegocjujesz pokojowe zażegnanie strajku, a co do tej drugiej sprawy, wczoraj po południu rozmawiałem z moim nowym prawnikiem. Gadaliśmy przez telefon ponad godzinę. Opowiedziałem mu wszystko, od chwili, gdy znaleziono ciało Danny'ego. Powiedział, że nie mam się czym martwić. Nie mają na mnie nic, co by łączyło mnie z morderstwem, z wyjątkiem żałosnej paczki zapałek, którą równie dobrze mógł tam przywlec jakiś szop. - Tak właśnie podejrzewałem. Chris spojrzał na Becka ostro. - Pesymista z ciebie i dziwak. Przestajesz być zabawny. W każdym razie ten adwokat przerobi Wayne'a Scotta na kaszkę. Jakieś nowe wieści o Klapsie? - O niczym nie wiem. - Ten prawnik powiedział, że opowiastka o Kainie i Ablu to desperacki gest zdesperowanego uciekiniera przed prawem. - Zgadzam się. Razem weszli do łazienki. Chris podszedł do urynału, a Beck stanął przy umywalce i przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Oczy miał zaczerwienione z powodu niewyspania, policzki porastała szczecina, a włosy po jednej stronie były zmierzwione i sterczały ku górze. Ale przynajmniej jego twarz wyglądała normalnie, czego nie można było powiedzieć o twarzy Clarka Daly'ego. Zapytał Chrisa, czy wie o ostatnim incydencie. - Kiedy wczoraj w nocy wróciłem do domu, Huff jeszcze nie spał. Opowiedział mi o wszystkim. Sięgnąwszy do kabiny, Beck odkręcił kurki pod prysznicem i zaczął się rozbierać. - Pobili go dość poważnie. Chris spuścił wodę. - Moim zdaniem dostał dokładnie to, na co zasłużył. Ile to razy obcięto mu pensję za spóźnianie się do pracy, niepojawienie się w ogóle lub przychodzenie w stanie wskazującym na spożycie? Dziesiątki, jeśli dobrze pamiętam. Zawsze jednak dostawał kolejną szansę i jak nam teraz
Zatopiła spojrzenie w oczach mężczyzny, którego kocha¬ła całym sercem.

©2019 pod-miedzy.mazury.pl - Split Template by One Page Love